2012/08/30

Ja i mój pies mamy kilka żyć



Ja i mój pies mamy kilka żyć. On jest przybłędą, więc musiał mieć kiedyś jakieś życie, jeszcze przed poznaniem mnie. Ja żyję w kilku światach na raz i na granicy każdego. Co znaczy tylko tyle, że do końca nie ma mnie nigdzie. Od zawsze interesowali mnie nomadzi, więc po serpentynie, a jednak prawie w miejscu, bo wcale nie przemieszczam się wiele, staram się co rusz, jak oni, znaleźć sobie jakieś miejsce, by spokojnie móc przeczekać noc. Często zlewa się ona z pierwszym tchnieniem dnia i wtedy okazuje się, że czas tak mnie chytrze obszedł, tak się ze mną umiał obejść, że nie pozwolił nawet na krótki sen. To wszystko już się stało, mamy nowy dzień. Pajęczyna słońca łaskocze w nos, policzki i zastygłe w prostopadłościach łokcie. Wychodzimy. Idziemy się myć i witać. Jest nam tak wszystko jedno, jak wszystko wszystko. W tym tkwi sekret urody i nasycenia, tuż przed śniadaniem. Choć nogi mamy ciężkie, a ślady nasze ciągle nierówne i prowadzą raczej do punktu wyjścia. Myślami za to jesteśmy dalej. I tylko tyle.

2012/08/26

Nic poza tym




- Myślała Pani, żeby tam kiedyś wrócić?
- ?
- W rodzinne strony. Tam, gdzie się Pani urodziła, skąd musiała wyjechać. Chciałaby Pani jeszcze raz zobaczyć to miejsce?
 - Dziecko, ja już nic nie chcę. Ja tylko myślę o tym, jakby tu zasnąć. Ja się chcę w końcu porządnie wyspać. Nic poza tym.

Słońce przy farbiarni


Przyniosłeś mi kwiatka, wodę, leki.
Wszystko jest na nic. Umieram nie
przez starość, ani chorobę, ale przez
pamięć, co się nie może gromadzić
bez końca.

Filip Wyszyński

2012/08/24

dwie rysy


























Już wczoraj, przed południem, kiedy leżałam pod oknem w pokoju ciemnym i zielonym jak dno rzeki, słyszałam głos cukrówki. Pomyślałam wtedy, że chciałabym, żeby mi kiedyś zaśpiewała, kiedy będę umierać. Myśl o cukrówce jak najbardziej spontaniczna, bez patosu i stroszenia. Po prostu, wydało mi się, że chciałabym ją wtedy usłyszeć. Niewiele dźwięków w ten sposób na nie mnie działa.

Coś dziwnego jednak działo się z moim ciałem. Czułam, że tracę siły. Zwykły ból, który potrafi zakraść się w taki dzień, w taka pogodę, to nie to samo. Coś się działo nowego. 

Wieczorem leżałam na tym samym łóżku z zapaleniem jednych z dróg w moim ciele. Pęcherz musiał wtedy puchnąć jak bania. Coś stało na drodze i blokowało przepływ. Po godzinie gorączka wypłynęła na te i inne wody. Białymi plamami opanowała mi twarz, wysuszyła usta i kleiła takie historie w głowie, od których dwoiły się ściany, zmieniały pory dnia i roku. Dotrwałam jednak do rana.
W południe, w drodze do lekarza, na kamieniach starej jak świat drogi, tuż przy domu zobaczyłam kota, który jeszcze kilka dni temu wpadł do pokoju w dzikim szale (przez to samo okno, przez które słyszałam cukrówkę), zobaczył mnie, chyba się zdziwił i jeszcze szybciej wrócił do ogródka. Teraz leżał w brunatnej plamie. Zdziwiony, zaskoczony. Jak to się mogło tak szybko stać. Przeważnie, z tym samym zdziwieniem zastygają ludzie.

Mój pęcherz nie pozwolił mi go pochować osobiście. Ale trafił w dobre ręce i w dobre miejsce. Być może śpiewa mu teraz inna cukrówka, w akacjowym lesie.

To już drugie zwierzę, które znalazłam martwe i którego krew widziałam na własne oczy. Taka krew jest gęsta, ma swoją temperaturę i kilka odcieni. Kiedyś w mieście, w drodze do pracy spotkałam na chodniku pod blokiem podobnie leżącego gołębia. Kot jest duży, łatwiej go zobaczyć, ale gołąb to nie maleństwo. Jednak nikt się nim nie zajął. Musiałam się spóźnić. Tamtą krew mam nadal w głowie, bo to obraz nie do usunięcia z pamięci.

Tak więc znalazłam już na swojej drodze dwa martwe zwierzęta. Nie przyniosły mi szczęścia. I myślę, że kot przebiegający przez drogę może przynieść pecha, ale przede wszystkim sobie.

Teraz słucham tej melodii i czuję, jak dwie ostre rysy we mnie powstałe po tych historiach żyją swoim życiem i jątrzą.

2012/08/23

Tyle się tego pyłu nawbijało do filtru powietrza


Może

Suche patyki, ciernie, może stara tektura: podpałka.
Niebo narastające od wschodu
było dziś ostentacyjnie puste.
Wyobrażałem sobie, że wzdłuż drogi
stoją porozstawiane meksykańskie kaktusy.
Ale nie było żadnych kaktusów.
Nie miałem nawet kawałka draski,
żeby w nagłym przypadku rozniecić ogień.
Chyba bardziej cię kocham niż lubię,
nie wiem do końca, jak można lubić
ostre i wystające części, które mnie
krają od środka na paski. Albo inaczej:
lubię cię i szanuję, ale musiałbym przeżyć
jakieś chyba przejęzyczenie duchowe,
żeby jeszcze raz ci zaufać.
Co sobie oczywiście wmawiam, bo będę ci ufać
zaraz i zawsze. Tyle się tego pyłu
nawbijało do filtru powietrza:
miał być kremowy jak ściana, jest ciemnoszary
jak skóra nieodzywającego się słonia,
całego w pomrukach zakrytego morza.

Miłosz Biedrzycki (MLB), Sofostrofa i inne wiersze, wyd. A5, Kraków 2007

2012/08/21

zakładka


Ciało, gdy boli zmienia się w kołtun.

Śniła mi się Ameryka

























Śniła mi się Ameryka, wielka i przepastna, jakiej nie znam, i w której nigdy nie byłam. Przestrzeń „Ameryki” Jeana Baudrillarda, która to kiedyś książka przeze mnie czytana w prawdziwej klitce akademika, zdawała się ją rozpychać i rozdmuchiwać samym opisem drogi i bezkresu po jej bokach. Gdzie tu jest ruch, gdzie poezja? Stoję przecież i nie mogę się nadziwić. Droga, po której nikt jeszcze nie jeździ. 
Tam w dali idzie pies, którego widać było przez kilka minut z mostu. Potem wsiąkł i przepadł w kolorze asfaltu. Gdzie idzie ten pies? Sam! Przed siebie. Kogo on tam szuka, czy kogoś zgubił? Na swoich czterech nogach. Nie mogę uwierzyć, że  w miejscu łąk i pól jest teraz ta oto droga. Kto jeszcze tak się dziwił zmianom w jego najbliższym krajobrazie/kogo to jeszcze obchodziło? Ten nierozważny tatuaż zostanie już tutaj na zawsze, nie do usunięcia. Moje myśli podążają jednak za psem. Patrzymy na siebie i okazuje się, że mamy podobne dusze. Z tą samą metką. To nie takie łatwe znaleźć „swojego” w mrowisku pozorów i przyzwyczajeń, nieporozumień i błahostek zwykłego tu i tam, z dnia na dzień.... A tutaj jest. (Jak pole macierzanki w najmniej spodziewanym zakątku lasu – odkryłam, wracając). Mój uśmiech dodaje mu otuchy, Jego wzrok otwiera moje zaciśnięte policzki.

2012/08/20

z (ulubionym, długim) czasem


(Odcisk dziwnej tęsknoty, jak każdy, z czasem zapiecze.)

Czasem za tym wzgórzem tuż po zachodzie słońca
Skraj nieba przybiera odcień
Najbledszej zieleni, jak miąższ ogórka,
Gdy ostrożnie go obrać.

fragm. Wiersz z ogórkiem w środku, Robert Hass

2012/08/12

po drugiej stronie



Chodziłam tam na palcach, nie wiedząc, że za kilka lat wrócę znowu i będę szukać tych miejsc w słońcu, w upale, w żarze powietrza kruszącym dziewanny i przydrożne trawy na pył; zmieniającym piasek w kurz osiadający na skórze całego dnia.
Było szaro, ceglasto i gęsto jak pod wulkanem. Zmęczone ważki robiły zakręt przy mojej głowie i wracały nad stawy. Ta muzyka grała wtedy we mnie, chociaż jej jeszcze nie znałam.
Piasek uciekał spod nóg, a ja powoli zsuwałam się myślami tam, gdzie znalazłam się kilka lat później, zapominając o tym powietrzu, zapachu, kolorach. Co się udało zasuszyłam. Co się zmieściło w kadrze, zostało na filmie.
Teraz nie mogę się nadziwić jaki los bywa przebiegły i jak złudna jest czasem powtarzalność w przyrodzie. Niektórych rzeczy nie sposób odtworzyć. Lepiej ich nie szukać. Można posłuchać...






2012/08/06

bywa że






















Śnią mi się sny z dawnych lat.

plama nie do wywabienia


Z sentymentu do Godarda. Jak czarno-biały film. Czarno-biała historia. Z plamą nie do wywabienia.
Wszystko wydaje się być takie proste. Wieczorem każdy z nas wróci do swojego życia.




2012/08/05

pastele pod rozwianym niebem



































































Teraz jestem już o tym przekonana - jest taki rodzaj krajobrazu, który nosi się w sobie.
Taki rodzaj przestrzeni, której kiedy zabraknie - traci się oddech i krew zaczyna mieć mętny odcień.
Oczy wtedy widzą mniej. Uszy nie słuchają.
Te zdjęcia przypominają mi pastelowe obrazki-ilustracje z książek dla dzieci. Bezpieczny świat. Niewiele cienia.

2012/08/02

nad (drgającym) brzegiem

kołysanka

Palmy z blaszanej puszki skręcone w pień, cięte po liściach, w liście, i te drugie, niedokładne, te zniszczone odległością, bez przewodów pokarmowych - w ciemności wracają do siebie w zielone światło fosforu. A na otwartej dłoni jest dom. Płomień ogrzewa wnętrze, dłoń zgina się miękko - są narodziny muszli, w której szumi krew. Razem z krwią płynie światło. Nietknięte światłem czekają ukrycia ryb, ziemie pereł. Pasma roślin, kłącza rozwijane w zamkniętych oczach. Odebrane ciemności, pną się na drgający brzeg. Co przyjmuje, co oddala, nie jest głębią, nie jest ruchem, kołysaniem - to są przyjścia i odejścia w wielką ciszę.

Rozpięty pomiędzy ścianami kawałek syczącej zieleni.

Krystyna Miłobędzka 

(kiedy) każde lato wydaje się latem ostatnim


 
Żyjąc 

Ogień w liściu i trawa
tak zielona, że każde lato
wydaje się latem ostatnim.

Wiatr wieje, liście
mienią się w słońcu,
każdy dzień dniem ostatnim.

Czerwona salamandra
tak zimna i tak
łatwa do schwytania, sennie

porusza łapkami
i długim ogonkiem. Trzymam
dłoń otwartą, niech idzie.

Każda minuta minutą ostatnią.

Denise Levertov /tłum. Czesław Miłosz