Nie należę do osób, które wierzą w przypadki...To znaczy tylko tyle, że skoro ostatnimi czasy trafiam niepokojąco często na ślady Komedy w tym mieście (czy to w radio, czy w antykwariacie), to taka sytuacja nocna, muzyczna, jaka nam się przydarzyła ostatnio, nie wydaje mi się przypadkowa właśnie...
Z tego okna na samej górze, tego otwartego, słychać było saksofon. Ktoś na nim grał.
Siedzieliśmy na murku przy szybie galerii, zza której czasami spoglądało na nas kilka zdziwionych dam....
To był taki wieczór, który się zapamiętuje, bo kwitną już akacje, jest noc, ciepło, szczero i tak, że nie wiadomo, czy zostać tu jeszcze dłużej, czy wstać i wrócić do domu. W spokoju kończyłam swój chiński makaron.
Muzyka z okna grała. Kilka osób podniosło głowę w górę, przechodząc koło nas. Siedzieliśmy na przeciwko, a dopiero po chwili zauważyłam:
Muzyka nadal płynęła z otwartego okna. A właściwie skakała, spadała, głową w dół, pod nasze nogi. Obwąchał mnie jakiś pies, wyczerpała się bateria w aparacie. Na niebie nie było widać żadnych gwiazd, ale te cienie w bocznych uliczkach były jak długo wyczekiwany znak. Ktoś komuś grał kołysankę. Oczywiście przypomniało mi się to zdjęcie:
fot. Wojciech Plewiński
Teraz chodzi za mną inna melodia.
jaka melodia?
OdpowiedzUsuń